Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Magiczne Sępolno

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
- Stan Wojenny w zasadzie ominął Sępolno, pamiętam jak z wojskowymi patrolami piło się wódkę na ławce w parku, to byli normalni faceci, którym kazano chodzić po ulicy z karabinami… Kamieniami w ZOMO chodziłem rzucać do centrum – wspomina Paweł, od urodzenia mieszkający na Sępolnie. Dla wielu osób, ten oryginalny zakątek Wielkiej Wyspy był niczym kraina kompletnie oderwana od reszty miasta.
Magiczne Sępolno
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Magiczne Sępolno
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Magiczne Sępolno
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Magiczne Sępolno
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Paweł i Wojtek wychowali się na Sępolnie. Tutaj dorastali, znają każdy zakamarek, widzieli jak dzielnica zmienia się na przestrzeni dziesięcioleci. Ze skupieniem słuchali opowieści rodziców i dziadków z pierwszych powojennych lat polskiego osadnictwa, a potem chodzili po gruzach, zburzonych domach i na własne oczy poznawali historię tego miejsca wykopując spod ziemi niemieckie hełmy, czasem szczątki mundurów, setki sztućców, klamek i innych skarbów, które kolekcjonują do dziś.

Motor z dna Odry

 

- Największym naszym znaleziskiem był niemiecki motor – wspomina Paweł. – To było gdy mieliśmy po jakieś dziesięć albo jedenaście lat. Były w latach 70-tych takie wakacje, kiedy panowała długa susza. Woda w kanale Odry wyparowała, można było przejść na drugi brzeg po kamieniach, nie mocząc butów. Któregoś razu chodziliśmy w ten sposób po kanale w okolicach mostu Chrobrego. Nagle kolega zobaczył, że wśród kamieni coś błysnęło. Od razu zaczęliśmy sprawdzać co to jest. Staliśmy osłupiali, gdy okazało się, że po odgarnięciu kamieni z dna wystaje część kierownicy. To była nasza największa akcja wykopaliskowa. Skrzyknęliśmy jeszcze kilku chłopaków, załatwiliśmy gumowce i łopaty i zaczęliśmy kopać. Grzebaliśmy się w mule i kamieniach przez cały dzień, aż do późnej nocy, a robota nie była łatwa, bo choć wody w kanale było mało, to jednak cały czas nam gdzieś cos podmywała, w sumie nie jest łatwo wykopywać coś z dna rzeki. Ale w końcu udało się, wytaszczyliśmy piękny i nawet nie bardzo skorodowany motor na brzeg. To było niemieckie BMW – skąd się tam wzięło? Kombinowaliśmy, że może niemieccy żołnierze w 1945 roku specjalnie go zatopili, żeby nie wpadł w ręce wroga. A może ktoś miał wypadek i spadł z mostu do wody, wypłynął, a maszyna została na dnie? W każdym razie mieliśmy sporo uciechy z tym znaleziskiem. Prowadziliśmy potem ten motor przez całe Sępolno, a ludzie patrzyli na nas ze zdziwieniem. Dość szybko o naszym znalezisku dowiedział się jakiś handlarz z miasta. Przyjechał i powiedział, że chętnie odkupi motor za kilkaset złotych. Mieliśmy oczywiście dylemat – jak to sprzedawać nasze największe znalezisko? Ale pomyśleliśmy trochę, stwierdziliśmy, że motor co prawda jest w miarę dobrym stanie, ale uruchomienie go, naprawienie silnika i sprawienie żeby jeździł, raczej nie jest możliwe. No i ten handlarz – powiedział niby mimochodem, że jak będziemy trzymać maszynę, to zaraz milicja się dowie, przyjdą, będą nas przesłuchiwać, wypytywać a na końcu zarekwirują motor i tyle będzie naszej pamiątki. Pewnie miał trochę racji, tak czy inaczej sprzedaliśmy motor, a za pieniądze kupowaliśmy przez następnych kilka tygodni całe paczki słodyczy. Oczywiście później szukaliśmy jeszcze w kanale jakiś innych skarbów, ale niestety susza dość szybko minęła, poziom wody się podniósł i nie było jak szukać. Pewnie do tej pory są tam jakieś skarby – nawet ostatnio, w tym roku, gdy RZGW remontowało Jaz Bartoszowicki i osuszyli na kilka tygodni koryto kanału, to sobie myślałem, żeby znowu z chłopakami poszukać czegoś, ale teraz to już jest inaczej, nie ma takiego dziecięcego spontanu, ale kto wie, może są na Sępolnie jacyś młodzi poszukiwacze, którzy jeszcze coś znajdą?

 

Wiązka kabli

 

Sępolno dla dzieci w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych było jak magiczna kraina pełna zakamarków i możliwości snucia najbardziej fantastycznych wizji. Z jednej strony dzieci słuchały opowieści starszych, którzy opowiadali o tajemnicach tego osiedla, o wydarzeniach z pierwszych lat po wojnie. Z drugiej strony dzieci znajdowały mnóstwo przedmiotów i urządzeń, które w połączeniu z opowieściami urastały do jeszcze większych tajemnic.

- Tak było z tymi kablami koło Stadionu Olimpijskiego – wspomina Wojtek, który razem z Pawłem wychowywał się na Sępolnie, do tej pory razem chodzą i odkopują różne skarby. – Chodziliśmy po okolicach stadionu, wtedy ten teren był w wielu miejscach jeszcze bardzo zarośnięty i nieuporządkowany. Nagle Paweł przybiega i mówi, że z ziemi wystaje coś dziwnego. Poszliśmy – rzeczywiście z ziemi wystawała ogromna rura a w niej po prostu setki kabli telekomunikacyjnych. Zaczęliśmy trochę rozkopywać teren, sprawdziliśmy w którą stronę ta rura prowadzi. Okazało się, że do starej kotłowni, która była niedaleko. Oczywiście weszliśmy do tej kotłowni, drzwi były i tak wyłamane, i zaczęliśmy sprawdzać kable. Okazało się, że nie ma po nich śladu. Opukaliśmy wszystkie ściany, zaglądnęliśmy we wszelkie zakamarki… i nic. Próbowaliśmy potem jakoś wytropić te kable, kopaliśmy nawet w różnych miejscach, ale w pewnym momencie schodziły gdzieś głęboko pod ziemię. Potem chcieliśmy się dowiedzieć czegoś na temat tych instalacji, ale niewiele osób mogło nam cokolwiek powiedzieć. Z tego co ustaliliśmy, od jakiś historyków, to fakt, że niewykluczone, iż głęboko pod ziemią, pod Stadionem Olimpijskim istnieją jakieś bunkry, schrony i sieć korytarzy, które Niemcy budowali pod koniec wojny. No to jak istnieją te korytarze, to musiały mieć jakies telefoniczne połączenia. W każdym razie rozpalało to naszą wyobraźnie przez wiele następnych miesięcy. Pamiętam, że całe lato chodziliśmy po okolicach stadionu, szukając jakiś zamaskowanych wejść i tym podobnych. Niczego nie znaleźliśmy, ale przez długi czas czuliśmy się, jak jacyś odkrywcy tajemnic na tropie niesamowitych historii i oczywiście święcie wierzyliśmy w to, że znajdziemy w końcu jakieś prawdziwe skarby.

 

Żadnego kąta prostego

 

Sępolno jest prawdopodobnie jedynym osiedlem, którego budynki nie posiadają ścian ustawionych pod katem 90 stopni. Nie chodzi tu o specjalny zabieg architektoniczny, tylko o specyfikę zabudowy.

 

- Nie chodzi o to, że część osiedla jest zbudowana na planie śląskiego orła – mówi Paweł. – Owszem z tego powodu wiele budynków ma ściany wybudowane na planie łuku, ale to oczywiście nie musi koniecznie oznaczać, że w domach nie ma kątów prostych. A że nie ma, to sprawdziliśmy osobiście w wielu mieszkaniach, piwnicach, strychach i innych miejscach. Chodzi o to, ze osiedle zostało wydarte Odrze. Tutaj był teren podmokły, który przed wojną Niemcy osuszyli, ale oczywiście do końca nie da rady przekształcić podmokłego terenu w całkiem suchy, a więc twardy i stabilny. Dlatego więc od lat trzydziestych budynki na Sępolnie cały czas pracują, przemieszczają się, pochylają… Zastosowane tutaj rozwiązania architektoniczne są naprawdę pomysłowe. Niemcy budowali mur na zakładki, stosowali rózną kombinację cegieł, wbijali pale w ziemię, robili wszystko, aby domy stały mimo, że cały czas grunt pracuje. O braku kątów prostych opowiedział nam kiedyś jakiś architekt, mieliśmy wtedy po około 16 lat i stwierdziliśmy, że to niemożliwe. No bo jak te budynki mogą cały czas się przemieszczać. Odwiedziliśmy z kątownikami wszystkich znajomych, wchodziliśmy do obcych domów, mówiąc, że piszemy zadanie domowe do szkoły i mierzyliśmy. Rzeczywiście, nie znaleźliśmy żadnego kata prostego, co jest naprawdę zadziwiające. Te domy cały czas chodzą na boki, aż dziw, że ściany się nie pokruszą. Pamiętam, że później byłem nawet dumny z tego, że mieszkam na tak oryginalnym osiedlu. W ostatnich latach jednak wiele się zmieniło i jak patrzę na zdumienie nowych właścicieli, to mi się trochę śmiać chce. Proszę sobie wyobrazić, że wiele osób wykupuje tutaj mieszkania czy domy i pierwsze co robią, to kompletny regips ścian w środku. Czyli w zasadzie budują sobie taką sztywną klatkę wewnątrz dynamicznie pracującego budynku. Wystarczy kilka miesięcy, a klatka zaczyna się kruszyć, robią się szpary, dziury przy podłodze. Ludzie są zdziwieni, myślą, że budynek im się zaraz zawali, wołają fachowców, uszczelniają dziury, a po kilku miesiącach to samo. Tłumaczę wielu osobom, że te budynki są jak z gumy, to mi nie chcą wierzyć, mówię wtedy – idźcie, tak jak ja w dzieciństwie, pomierzcie sobie kąty w domach, to przekonacie się na własne oczy.

 

Kolory blakną

 

Od lat siedemdziesiątych Sępolno zmieniało swoje kolory. Właśnie w tych latach komunistyczne władze Wrocławia stwierdziły, że czas zmienić zewnętrzny wygląd osiedla.

 

- W latach siedemdziesiątych na Sępolnie zaczęto jakieś takie bardziej intensywne prace porządkowe – mówi Wojtek. – Zaczęto sprzątać hałdy gruzu, odbudowywać częściowo zburzone kamienice i przede wszystkim malować elewacje. To ostatnie trochę nas zmartwiło, ponieważ na oryginalnych elewacjach często były namalowane strzałki do budynków w których mieściły się schrony przeciwlotnicze. Przenikanie do piwnic takich budynków zawsze było nie lada wyzwaniem. Często przechodziliśmy między kamienicami przez specjalnie wykopane tunele. Niemcy robili je specjalnie, gdyby na przykład kamienica, w której chronili się ludzi zawaliła się, albo płonęła, wtedy szybko takim przejściem ewakuowano się do innych budynków. Odkrywanie tych przejść, często zamaskowanych, było niesamowitą przygodą za każdym razem. No ale potem komuniści pomalowali elewacje, zakryli wszystko, a na dodatek zamurowali wszystkie przejścia i pozamykali piwnice wielkimi drzwiami, żeby lokatorzy mogli z nich korzystać.

 

- Przez ten czas zresztą nie tylko kolory budynków się zmieniły – dodaje Paweł. – Pamiętam jeszcze jak na Sępolnie wszystkie ścieżki były czerwone. To jeszcze zostało po Niemcach, wysypywali alejki takim specjalnym tłuczniem, chyba podobnym jaki na kortach się stosuje. Z czasem jednak ten tłuczeń znikał i wtedy wysypali alejki czarnym żwirem. Zrobili to kompleksowo w ciągu zdaje się jednego tygodnia. Normalnie jakbym nagle znalazł się w innym miejscu, takie wrażenie robiła zmiana koloru tych alejek. W ostatnim czasie alejki znów się zmieniły. Tego żwiru nie ma już od wielu lat, jest za to błoto, dziury i kałuże. Nikt jakoś się nie chce za to zabrać, a myślę, że jak znów alejki zmieniły by się w czerwone, to byłaby niesamowita niespodzianka.

 

 

Okna i dachy

 

Nowoczesność od kilkunastu już lat modyfikuje oblicze Sępolna. Na zewnątrz widać to po… oknach i dachach budynków.

 

- Ja nie rozumiem tych wszystkich ludzi, którzy wymieniają sobie okna na plastikowe – mówi Paweł. – Przede wszystkim traci się w ten sposób charakter tego osiedla, po drugie jest niepraktyczne, a często szkodliwe. Od początku na Sępolnie, we wszystkich budynkach były zamontowane okna skrzynkowe. Miało to oczywiście swoje uzasadnienie, z którego Niemcy zdawali sobie doskonale sprawę. W budynkach było bowiem ogrzewanie piecowe. Okna skrzynkowe gwarantowały bardzo dobrą wentylację, nie były stuprocentowo szczelne, dzięki czemu wilgoć nie podchodziła do mieszkań, a powietrze było zdrowe. Teraz wszyscy robią plastiki, a potem się dziwią, że grzyb wyłazi. Ja do tej pory mam oryginalne okna i wszystko w moim mieszkaniu jest w porządku. Druga sprawa to dachy. Wspólnoty mieszkaniowe wydają mnóstwo pieniędzy na wymianę dachówek, co według mnie jest bezsensowną inwestycją. Po pierwsze likwiduje się w ten sposób oryginalne tak zwane łezki – czyli okna strychowe w kształcie podobnym do oka, które były wizytówką tego osiedla. Po drugie wyrzuca się stare niemieckie dachówki i układa jakąś chińszczyznę. Niestety do mojej kamienicy też doszedł remont dachu, wspólnota przegłosowała mnie większością, mimo, że mówiłem, że lepiej te pieniądze wydać na co innego, a nie pozbywać się dachówek, które są twarde, porządne i przetrzymały by jeszcze ze sto lat. Ale niestety, nowoczesność przenika na nasze osiedle w tak dziwny sposób. Jedyne co udało mi się zrobić, to nie dać wyrzucić na potłuczenie starych dachówek, ułożyłem je na swoim ogródku… Kto wie, przyjdzie kiedyś jakaś większa burza, zerwie pól dachu, to niemieckie dachówki będą jak znalazł.

Ławki

- Mi to najbardziej tych ławek pod domami szkoda – dodaje pani Henryka, mama Pawła. - Kiedyś przed każdym domem stała ławeczka, na której można było sobie usiąść, porozmawiać z sąsiadami. Kwitło życie towarzyskie, niektórzy w karty grali. Ludzie byli jakoś tak bliżej siebie, bardziej serdeczni. W ostatnich latach, to każdy tylko o sobie myśli, sąsiedzi nie rozmawiają ze sobą, inaczej jest... Tylko to Sępolno, budynki, skwery, parki dalej takie samo, bardzo przyjemne miejsce. Nie zamieniłabym mimo wszystko na żadne inne.


RW



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl