Ważne jest, by poruszać tematy takie, żeby władze miejskie i nasi radni czuli presję do działania, żeby nie myśleli, że jak raz zostali wybrani, to mogą sobie odpuścić i zająć się swoimi sprawami i biznesami. Skoro kandydowali, to muszą teraz pracować na rzecz swoich wyborców.
Ale dosyć tych wstępów.
Chciałbym na Waszych łamach - naszej gazety poruszyć dość drażliwy temat, a mianowicie inwazji osób, mówiąc oględnie, nie przywiązanych do żadnego miejsca zamieszkania. Właśnie teraz pojawia się ich w niektórych częściach wyspy najwięcej. To ludzie często pokrzywdzenie przez los, ale, nie oszukujmy się, najczęściej pokrzywdzeni przez wódę!
Osobiście zostałem wychowany w poczuciu szacunku dla innych ludzi, ale zaczynają być przekraczane pewne granice. Ci ludzie, często podpici, zmęczeni i mówiąc wprost śmierdzący, a bywa, że agresywni, przemierzają nasze osiedla w poszukiwaniu – właśnie, w poszukiwaniu czego? Wchodzą na posesje przeczesując śmietniki, próbują żebrać, widziałem sam, jak zaczepiają starsze osoby na przystanku, domagając się wsparcia. Z drugiej strony ludzie, zwłaszcza starsi zaczynają się ich bać. Rodzice z kolei, wiem to od nich samych, obawiają się o bezpieczeństwo swoich dzieci, które dotąd mogły samodzielnie robić drobne zakupi w bliskim sklepiku. Moim zdaniem to zaczyna być poważny kłopot, podobnie jak narastająca fala młodzieży, która coraz liczniej odwiedza wyspę w celach rekreacyjnych – tylko niestety ta rekreacja jakoś nie może obyć się bez siaty piwa czy czegoś innego.
Dziwię się, że tacy osobnicy są obsługiwani w naszych sklepikach, a kupują w nich co każdy może zauważyć artykuł pierwszej dla nich potrzeby – najtańszy alkohol. Później wytaczają się na zewnątrz i czym prędzej opróżniają flaszkę czy puszkę. A później ruszają w Wyspę na poszukiwania rzeczy, które mogą im pozwolić na „dotankowanie”.
Nie mam żadnych pretensji do ubogich osób skromnie proszących o jakieś wsparcie – najczęściej jedzenie. Nigdy im nie odmawiam. Jestem też dość jeszcze młody i pokaźnej postury, więc nawet przed paroma menelami (bo tak ich trzeba nazwać) bojaźni nie odczuwam. Problem w tym, że wśród niektórych moich sąsiadów pojawia się lęk przed takimi „obcymi”, lęk i obawy o bezpieczeństwo swoich najbliższych – na przykład kilku i kilkunastoletnich dzieci, które pod nieobecność pracujących rodziców spędzają czas samotnie w domu…
Jest jeszcze jedna rzecz, na którą chciałbym zwrócić uwagę – zawsze strach powoduje agresję. Oby nie przerodziła się ona w jakieś działania, które mogą skończyć się nieprzyjemnie i dla jednej i dla drugiej strony.
To już chyba zadanie dla miejskich strażników, którzy może powinni mniej gorliwie lepić mandaty za parkowanie np. przy ul Olszewskiego, a bardziej reagować na zachowanie nietrzeźwych osobników powoli opanowujących nasze osiedla.
Na świecie działają jakieś straże sąsiedzkie, patrole obywatelskie – uważam, że nie jest to dobre rozwiązanie, ale może nasi radni powinni razem ze strażnikami i policją podjąć jakieś kroki.
Wyrazami szacunku
Andrzej Domański