Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wielka Wyspa
Śmiertelny zbieg okoliczności

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
To było jedno z najbardziej dziwnych morderstw w historii powojennego Wrocławia. Zbieg okoliczności oraz historia, która do niego doprowadziła wprawił w osłupienie cały wydział kryminalny ówczesnej Milicji Obywatelskiej. Dotrzeć do prawdy nie było łatwo, ale oficerowi śledczemu komendy wojewódzkiej Kazimierzowi Rachmanowi to się udało. Sprawa zaczęła się od znalezienia trzech zwłok w okolicy górki zwanej Kilimandżaro wiosną 1963 roku.
Śmiertelny zbieg okoliczności
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Sprawa śmierci matki, syna i pracownicy jednego z wrocławskich domów kultury od początku jawiła się jako bardzo skomplikowana. Pewnego kwietniowego dnia 1963 roku mężczyzna spacerujący w okolicach wałów koło dzisiejszego kąpieliska Morskie Oko znalazł trzy ciała. Jedna kobieta wisiała na pętli sznura przymocowanego do gałęzi solidnego dębu. Po drzewem leżały natomiast zwłoki dwóch osób – kobiety i młodego chłopca. Zginęli w wyniku postrzału z pistoletu. Co się stało, jak i dlaczego? Milicyjni śledczy dotarli do prawdy dopiero po kilku miesiącach żmudnego śledztwa.

1962

Początek historii, która bezpośrednio doprowadziło do tragedii, należy umiejscowić rok wcześniej, wiosną 1962 roku. Choć tak naprawdę korzenie dramatu sięgają pierwszych powojennych miesięcy 1945 roku – ale do tego śledczy doszli dopiero po następnych tygodniach dochodzenia.

17 kwietnia 1962 roku Olga Rubniewa hucznie obchodziła swoje 34 urodziny. Od 8 lat pracowała w Domu Kultury na wrocławskim Śródmieściu jako plastyczka. Była bardzo promienną i otwartą osobą – jej życie wydawało się wszystkim wypełnione szczęściem i spełnieniem. Nie miała męża, była związana z kilkoma mężczyznami, ale związki te nie przetrwały zbyt długo. Jednak pracownikom domu kultury, ani sąsiadom z Sępolna, gdzie mieszkała od 1945 roku, nie przeszkadzało jej staropanieństwo. Zawsze uczynna, zawsze roześmiana, choć... tak naprawdę niewiele wiedziano o jej życiu prywatnym ani przeszłości. Lubiła długie spacery, podobno pisała wiersze, których nikomu nie pokazywała, często chodziła ze sztalugami po okolicy Wielkiej Wyspy i malowała przyrodę.

Swoją imprezę urodzinową wyprawiła u znajomej w mieszkaniu na Biskupinie. Właściwie, to nie chciała jakoś hucznie świętować, jednak jej koleżanka z pracy, która też obchodziła urodziny, namówiła ją na wspólną "bibkę". Zeszło się mnóstwo ludzi była wódka, ciasta, zakąski i tańce przy gramofonie. W pewnym momencie Olga zaczęła rozmawiać z kobietą, która opowiadała o problemach wychowawczych ze swoim synem. Olga zaproponowała, żeby zapisać go na jakieś zajęcia do Domu Kultury, reszta rozmowy kręciła się wokół innych błahych tematów.

Witek

Kilka dni później na zajęciach plastycznych prowadzonych przez Olgę pojawiło się dwóch nowych chłopców. Okazało się, że jeden z nich był synem kobiety, z którą rozmawiała podczas imprezy urodzinowej. Twierdził, że matka kazało mu uczyć się malować i dlatego przyszedł, choć "właściwie nie wie po co", a żeby było mu raźniej przyprowadził kolegę – Witka. Olga usadziła chłopców przy stołach, dała im kartki i przybory do malowania, poprosiła, żeby namalowali, to co potrafią i właściwie nie miała zamiaru jakoś dłużej się nimi zajmować, gdyby nie jedno przelotne spojrzenie w oczy młodego chłopca – Witka. Coś było w tych oczach, coś było w jego wesołym i nieco zawadiackim spojrzeniu, coś co przyprawiło Olgę o dreszcz, coś czego się również wystraszyła.

Po zajęciach nauczycielka plastyki zebrała kartki. W jakiś bezwiedny sposób spojrzała na dzieło, które namalował właśnie Witek i... znów ją zmroziło. Po pierwsze chłopak miał niesamowity talent. Najprawdopodobniej nigdy nie uczył się rysunku, ale kompozycję obrazu, kreskę, sposób ujęcia perspektywy miał wręcz oszałamiającą. No i po drugie – Witak namalował portret. Jeden z bardzoiej zachwycających portretów jaki Olga widziała w życiu. Na kartce była namalowana jej postać, gdy stoi w jakiejś zadumanej pozie przy oknie. Wszystko to było dość zaskakujące, jednak Olga była w gruncie rzeczy pragmatyczną osobą. Szybko otrząsneła się z pierwszego szoku jaki wywarł na niej młody chłopak. Jednak ów szok okazał się być zalążkiem czegoś o wiele bardziej poważnego.

Z zeznań jakie złożyła podczas śledztwa przełożona Olgi jasno wyłania się dość prosta, ale i romantyczna historia.

Kolega Witka nie pojawił się na następnych zajęciach, jednak on sam – owszem. Był w gruncie rzeczy dość nieśmiałym chłopakiem, ale z jakimś wewnętrznym ogniem, jakąś jasnością w oczach. Szybko nawiązali z Olgą porozumienie, okazało się, że w takim samym stopniu fascynuje ich zaklinanie w obrazy rzeczywistości. Spędzali ze sobą coraz więcej czasu, co nie umknęło uwadze pracowników Domu Kultury.

"Dwa aniołki"

Któregoś dnia dyrektorka poprosiła Olge do gabinetu i zagroziła, że jeżeli nadal będzie się w taki sposób obnosić z "Tą niezdrową fascynacją zbyt młodymi chłopcami", to będzie musiała ją zwolnić z pracy. Jakakolwiek relacja między osobami, których dzieliła tak ogromna różnica wieku nie była mile widziana w ówczesnym społeczeństwie.

Tymczasem relacja miedzy nauczycielką a uczniem pogłębiała się.

"Nie, nie miało to od razu podtekstu erotycznego, oni byli jak dwa aniołki - zeznawała później Barbara, przyjaciółka Olgi, której nauczycielka plastyki zwierzała się niemal ze wszystkiego. - Oni w pewnym sensie byli jak bardzo dobrzy kumple. Gdy dyrektorka zagroziła jej zwolnieniem, byli już na naprawdę mocnej stopnie koleżeńskiej i chyba nie wyobrażali sobie, w jakimś raczej takim lekkim zaślepieniu, że ktoś zabroni im się spotykać, i że podejrzewa się ich o jakieś zboczeństwa. Witek przestał przychodzić na zajęcia do deeku, ale że mieszkali niedaleko od siebie, to się często widywali, albo on przychodził do niej na herbę, albo łazili gdzieś po okolicy. Bo widzicie, Olga była taka w sumie trochę też jak mała dziewczynka, ona naprawdę była romantyczką, no i potrafiła jakoś tą promienność rozlewać na innych. Ja tam od razu jej mówiłam – uważaj z tym chłystkiem, chociaż nie powiem sama z tym chłystkiem, to też bym się gdzieś przeszła..., uważaj z tym chłystkiem, bo on na bank na ciebie leci, a to teraz tak wygląda niewinnie. No a jak ty na niego polecisz, to co zrobicie? Ślub weźmiecie?"

Artystyczne uniesienia

Nie tylko dla Barbary coraz bardziej widoczne się stawało, że znajomość 34-letniej kobiety z 17-letnim chłopcem przeradza się w coś poważniejszego. Ale wtedy była już jesień, która wybuchła na Wielkiej Wyspie całą tęczą kolorów, a Witkowi rodzice na dodatek sprawili aparat fotograficzny – kupili gdzieś na targu stary, niemiecki aparat Precisia na szerokie klisze.

Olga i Witek od razu zafascynowali się nowym sposobem utrwalania obrazów. W jakiś sposób Olga zdobyła odczynniki chemiczne do wywoływania zdjęć, a w piwnicy zorganizowali ciemnię. Fotografowali bez opamiętania, marzyli o wspólnej wystawie w muzeum albo domu kultury.

"Ja tam od razu wiedziałam, że w tej ciemni, to jeszcze bardziej się poprzybliżają do siebie, bo wiecie przecież jak to jest – półmrok, nastrój, artystyczne uniesienia i takie tam" – opowiadała na komendzie wojewódzkiej Barbara.

Tak szybko, jak przewidywała to Barbara, do "przybliżenia" nie doszło, ale w końcu stało się to faktem. Nieważna była różnica wieku, nieważny cały świat – oboje zakochali się w sobie, oboje kochali się w jej mieszkaniu...

"Olga chodziła jak zahipnotyzowana – zeznawała Barbara. - Ja jej mówiłam, żeby się obudziła, otrząsnęła, bo to na dłuższą metę nie jest możliwe, że chłystek pozna jakąś dziewoję w szkole i zniknie, a ona zostanie ze złamanym sercem. Ona mówiła, że jest z Witkiem jakoś inaczej, że czuje się jakoś dziwnie, ale też pełna uniesienia"

Rzeczywiście – jak się później okazało - z Witkiem Olga mogła czuć się jakoś dziwnie. Być może to samopoczucie powodował jej jakiś wewnętrzny instynkt, jakaś pierwotna siła... Choć pewnie to jeszcze potęgowało uczucie i zaślepienie w jakim była.

Ile ma lat twoja dziewczyna?

Witek również chodził jak oszołomiony. Koledzy ze szkoły opowiadali, że cały czas zachowywał się dziwnie, że błądził wzrokiem gdzieś po suficie.

"Był zabujany, ale kompletnie się nie zdradzał w kim i co jest w ogóle na widelcu – zeznawał Marek, kolega Witka. - Pamiętam, że któregoś dnia powiedział, że musi wziąć sprawy we własne ręce, ale o co chodziło, to nie wiem"

Witek wziął sprawy we własne ręce. Powiedział matce, że znalazł miłość swojego życia, że jest zakochany i że... chce wziąć ślub. Matka – Maria Gębinowicz początkowo słuchała go z pobłażliwym uśmiechem, kiwała głową, mówiła, że cieszy się, że znalazł dziewczynę, ale z tym ślubem, to żeby się nie rozpędzać za bardzo, bo to wiadomo młodzi jesteście, potem wam się pozmienia, musisz skończyć synu szkołę... Co!? Ile ma lat twoja dziewczyna? Czyś ty oszalał, ze starą babą się prowadzać, to przecież wstyd na całą dzielnicę, jak się ojciec dowie, to będziesz miał przechlapane...

Matka oczywiście była w szoku, że jej syn zakochał się w o wiele starszej kobiecie, ale w zasadzie, nie budziło to jej jakieś szczególnej odrazy. Na początku podejrzewała, że to ta kobieta poluje na młodych chłopców, że to z jej strony jest jakiś problem psychologiczny. Wiedział jednak, że stan emocjonalny chłopców w wieku 17 lat to jedna wielka burza hormonów, a dojrzałe kobiety są o wiele bardziej atrakcyjne, niż głupiutkie koleżanki z klasy. Stwierdziła, że problem oczywiście istnieje, ale to w zasadzie kwestia czasu, aż jej synowi przejdzie wszystko, jednak mimo to postanowiła interweniować, dowiedzieć się kim jest wybranka serca jej syna i poważnie z nią porozmawiać.

Maria Gębinowicz dowiedziała się więc, że kochanką Witka Gębinowicza jest Olga Rubniewa i... zemdlała.

1945

Maria Gębinowicz z domu Radziejowicz urodziła się we Lwowie w 1912 roku. Była córką polskiego arystokraty, jej rodzina była dość bogata. Pierwsza Wojna Światowa nie spowodowała w zasadzie żadnych uszczerbków ani dramatów w jej familii. W wieku 20 lat wyszła za mąż za Onufrego Gębinowicza, lwowskiego adwokata. W 1936 roku urodziła swojego jedynego syna, któremu wspólnie dali na imię Witold. Do 1939 roku wiedli spokojne życie, niestety wszystko zmieniło się wraz z wybuchem wojny. Onufry, przewidując już wcześniej, że sprawy w Europie mogą potoczyć się w złym kierunku załatwił dla swojej rodziny fałszywe dokumenty. Według papierów byli zwykłymi pracownikami niewykwalifikowanymi – nie byli Żydami, ani arystokratami, żaden okupant nie mógł się do nich za cokolwiek doczepić. Mieli zamiar wyjechać, ale niestety nie udało się. Podczas okupacji musieli zamieszkać w czynszowej kamienicy. Mogli w zasadzie nówić o sporym szczęściu, ale szczęście opuściło ich w 1943 roku. 7-letni syn Witek został śmiertelnie postrzelony na ulicach Lwowa. Zmarł w szpitalu nie odzyskawszy przytomności. Maria i Onufry nie mogli otrząsnąć się z żałoby i szoku przez 2 następne lata. W 1945 roku szczęście po raz kolejny się od nich odwróciło. Pewnej nocy sowieci zapakowali ich w bydlęce wagony i kazali wynosić się do Polski na Ziemie Odzyskane. Podróż w skrajnych warunkach trwała ponad dwa tygodnie. W końcu dotarli do Wrocławia i zostali zakwaterowani najpierw w okolicach Dworca Głównego, potem przeniesiono ich na Biskupin. Nowe miejsce, nowe życie, nowa sytacja nie załamała ich jednak. Stracili wiele, ale we Wrocławiu byli znów pełną – trzyosobową rodziną, z urodzonym w 1945 roku, w bydlęcym wagonie synem, któremu nadali również imię Witek.

1963

Gdy wiosną 1963 roku Maria Gębinowicz ocknęła się z omdlenia jej umysł zaczął działać jak szalony. Wiedziała, że musi działać, wiedziała, że musi zrobić wszystko, gdyż w przeciwnym wypadku wszystko zakończyłoby się katastrofą. Nie wiedziała, że to właśnie jej działanie doprowadzi do jeszcze większej tragedii. Stwierdziła, że musi być przygotowana na każdą okoliczność pewnie właśnie dlatego ze schowka wzięła pistolet Onufrego, który jakimś cudem ocalał jeszcze od czasów wojny. Pół godziny później łomotała już do drzwi mieszkania Olgi. Nauczycielka otworzyła jej przestraszona, ale wpuściła do domu.Szybko zorientowała się, że stoi przed nią wściekła matka jej młodocianego kochanka. Wiedziała, że rozmowa będzie poważna, nie wiedziała jednak, że to co usłyszy strąci ją na dno rozpaczy.

W 1945 roku niespełna 18-letnia wówczas Olga Rubniewa również jechała w wagonie bydlęcym. Była wtedy w zaawansowanej ciąży. 9 miesięcy wcześniej zgwałcili ją radzieccy żołdacy. Od tamtej chwili błąkała się bez celu, w końcu inni żołnierze złapali ją i wrzucili do transportu jadącego na zachód. Olga urodziła w wagonie, poród przyjął weterynarz, dziecko przyszło na świat zdrowe, jednak Olga w szoku poporodowym chciała je wrzucić pod koła wagonu. Maria Gębinowicz udaremniła tę próbę zabójstwa, postanowili z Onufrym wziąć dziecko, nadali mu imię Witold. Młody Witek bardzo pięknie malował, w 1962 roku zapisał się nawet na zajęcia z plastyki w Domu Kultury na Śródmieściu we Wrocławiu...

Maria zostawiła zszokowaną Olgę w mieszkaniu i wyszła trzaskając drzwiami. Olga, niczym w letargu wyszła z domu i wolnym krokiem skierował się w miejsce, do którego często przychodzili malować stare dęby z Witkiem. Wzięła ze sobą sznur, który przerzuciła przez konar jednego z drzew...

Nie ustalono dokładnie w jaki sposób Witek odnalazł wiszącą Olgę. W każdym razie pojawił się zbyt późno, żeby ją uratować. Zapewne stał pod drzewem nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. Zrozpaczona i rozemocjonowana Maria Gębinowicz zaczęła szukać swojego adoptowanego syna i również trafiła w miejsce gdzie Olga popełniła samobójstwo. Znalazła Witka, prawdopodobnie chciała mu wszystko wytłumaczyć. Oszalały z rozpaczy Witek zaczął szarpać Marię, w pewnym momencie wypadł pistolet. Witek podniósł go – być może chciał, być może pistolet sam wypalił – w każdym razie Maria padła na trawę pod drzewem z ogromną dziurą w klatce piersiowej. Tego było chyba zbyt wiele dla młodego chłopaka. Wsadził lufę pistoletu w usta i wystrzelił...

Wiersze

Olga nie pisała wierszy, które skrywała przed światem. Co roku na jesień pisała listy do swojego syna, którego oddała w 1945 roku w ręce obcej rodziny, którego wtedy chciała zabić, a za którym tęskniła całe życie. Nie wiedziała, że za błędy młodości los ją tak okrutnie ukarze. Ją, jej syna i kobietę, której powierzyła opiekę nad nim.


RW



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl