Zbliżająca się zima nie nastraja do spacerów. Może jednak historia małżeństwa z Biskupina zachęci naszych czytelników do spędzania, mimo mrozu, czasu na świeżym powietrzu.
Wyścigi majsterkowiczów
- Do Wrocławia przyjechałam na studia w 1957 lub 1958 roku – zaczyna opowieść Krystyna Nosal. - W informatorze na studia znalazłam zapis, że są jeszcze wolne miejsca do studium medycznego, które mieściło się na pl. Grunwaldzkim. Wybrałam wydział elektroradiologii. Gdy wyjeżdżałam z rodzinnych Siedlec, pamiętam jak mój ojciec przestrzegał mnie przed wyjazdem na ziemie odzyskane. Moi krewni obawiali się bowiem, że Niemcy tutaj wrócą i dosłownie „nas potopią w Odrze”.
- Przyjechałem do Wrocławia z Tarnowa – mówi Adam Nosal. - Zajmowałem się techniczną obsługą samochodów i ich kontrolą. Interesowałem się również fotografią, stąd zamiłowanie do robienia zdjęć wyścigów samochodowych, które odbywały się dookoła Wielkiej Wyspy. Fotografie pochodzą z drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Trasa wyścigu prowadziła wokół Stadionu Olimpijskiego, ulicą Mickiewicza i potem dookoła Sępolna. Bandy zrobione były z belek słomy. Najczęściej startowali w nich pasjonaci, którzy sami robili swoje pojazdy, czasami na bazie skody lub wartburga. Głównie brali w nich udział Polacy, lecz i spotykało się kierowców z całego bloku wschodniego. Z pewnością byli tam Czesi i Niemcy z DDR.
Od zdjęcia do randki
Do szkoły pani Krystyna chodziła przez pl. Grunwaldzki. Wokół były ruiny, czasami jeszcze zdarzało się znaleźć wśród nich groby. W ramach działań społecznych wraz z całym rocznikiem sadziła topole na pl. Grunwaldzkim. - Tak naprawdę z radością szliśmy to robić – dodaje. - Teraz jest mi przykro, bo te same drzewa są wycinane, a na ich miejsce pojawiają się jakieś karłowate drzewka. A ja do tych topoli miałam sentyment.
Pewnego dnia, gdy z koleżanką szły na egzamin przez Park Szczytnicki, spotkały dwóch młodzieńców. Pan Adam miał na ramieniu aparat fotograficzny. - Jeden z nich do nas podszedł. Później dowiedziałam się, że był podrywaczem – kontynuuje opowieść pani Krystyna. - Władek powiedział, że spodobałyśmy się bardzo jego koledze, Adamowi, który chciałby nam zrobić zdjęcia. Jego towarzysz sięgnął po aparat i zaczął nas fotografować. W ten sam dzień poprosił mnie jeszcze, żebyśmy się spotkali nazajutrz, a on da mi odbitki.
- Całą noc spędziłem w ciemni – uzupełnia opowieść pan Adam. - Wtedy wywoływanie zdjęć nie było takie łatwe, jak dziś. Ale udało się i spotkaliśmy się ponownie w Parku Szczytnickim na złamanej ławce przy wzgórzu. W sąsiedztwie ławki stał również cokół, na którym kiedyś musiało znajdować się jakieś popiersie. Tak Park Szczytnicki stał się miejscem naszych randek. Miałem wtedy także motor i czasami jeździliśmy koło Wyspy Miłości.
- To był cudowny czas – mówi pani Krystyna. - Mój mąż lubił grać na organkach. Potrafi również zagrać na gitarze, akordeonie i organkach. To niezwykłe, bo nigdy nie uczęszczał do szkół muzycznych. Po prostu ma niesamowity słuch. Często zabierał organki do Parku Szczytnickiego i tam mi grał prywatne koncerty.
Przeprowadzka za przeprowadzką
Ślub zgodnie z tradycją odbył się w mieście panny młodej – Siedlcach. Już podczas nocy poślubnej młodzi małżonkowie wyjechali do Bogatyni, gdyż znaleźli pracę w Turoszowie. W tym czasie płacono tam dwa razy więcej niż gdzie indziej w Polsce. Był to tzw, turoszowski dodatek. Najwyraźniej władze miały problemy ze znalezieniem tam fachowców.
- Wyjechaliśmy z jedną patelnią – opowiada pani Krystyna. - W Turoszowie wtedy potrzebowano fachowców, więc mąż bez problemu dostał pracę w elektrowni. Był majstrem na wydziale samochodowym. Poza tym od razu otrzymaliśmy pokój w hotelu robotniczym. Zaczynaliśmy tam wszystko od zera. Zapracowaliśmy na wszystko co mamy. Jednak mieszkając w Bogatyni zapisaliśmy się na mieszkanie spółdzielcze we Wrocławiu i czekaliśmy. Później była przeprowadzka do Lubina. Mąż otrzymał tam pracę w bazie warsztatów, zajmujących się naprawianiem sprzętu. Był jednym z kierowników.
W Zagłębiu Miedziowym młode małżeństwo dostał z miejsca trzypokojowe mieszkanie, jednak gdy otrzymali informację, że zbudowano ich blok, wrócili do Wrocławia.
Powrót do Biskupin Zdrój
- Gdybym mogła, nigdy bym z Biskupina nie wyjeżdżała – opowiada Krystyna Nosal. - Tak się jednak ułożyło nasze życie. Po oddaniu naszego bloku przy ul. Olszewskiego mogliśmy tu wrócić. Tym razem jednak jechaliśmy ciężarówką, która wiozła nasze rzeczy. Jechaliśmy przez most Grunwaldzki, a potem Zwierzyniecki przez szpalery drzew. Wtedy była jesień, więc liście miały zachwycające kolory. Pomyślałam, że chyba jadę do nieba, bo tak tutaj ślicznie.
Blok przy zajezdni tramwajowej był w momencie przeprowadzki jednym z ostatnich po tej stronie ulicy. Widok z okna mieszkania wychodził wtedy na działki i pola. Teraz widać z niego parking i kolejne bloki. Jednak nie wszystko układało się po myśli małżonków. Były bowiem problemu z umeblowaniem mieszkania. - Aby dostać pralkę, odkupiliśmy od znajomego kupon z Polaru, a i tak trzeba było za nią stać w kolejce przez trzy dni – mówi pani Krystyna. - Do dzisiaj działa. Pierwszy kolorowy telewizor kupiliśmy po 25 latach.
W międzyczasie pani Krystyna skończyła studnia na kierunku rehabilitacji na wrocławskim AWFie. Zajęła się masażami i biomasażami. Do dzisiaj pomaga osobom chorym. Stąd też niektórzy jej pacjenci nazywają tą dzielnicę „Biskupin Zdrój”.
Tutaj na Biskupinie również zastał małżeństwo Nosalów stan wojenny, ogłoszony w niedzielę, 12 grudnia 1980 roku. - Miałam w ten dzień dyżur na pogotowiu w szpitalu na ul. Traugutta – wspomina pani Krystyna. - W okolicy było spokojnie. Pamiętam piękny śnieg. Czekałam na przystanku, żeby pojechać do pracy. Żaden tramwaj jednak nie nadjeżdżał. Postanowiłam więc pójść na pieszo i tylko mocniej zaciągnęłam futrzaną czapkę na uszy. Pojawiła się też obawa, że wybuchła wojna i przecież mogę być w szpitalu pilnie potrzebna. Po drodze starałam się zatrzymać radiowozy, bo przecież musiałam jak najszybciej dotrzeć na dyżur. Żaden z nich nie stanął. Dopiero kierowca auta prywatnego podwiózł mnie kawałek. Na radiologii z tego co pamiętam nie było tego dnia ani jednego pacjenta. Obsługa była wolna. Potem czasami chodziłam oglądać manifestację, ale na samym Biskupinie było według mnie spokojnie przez cały stan wojenny.
O autach w wytwórni
W tym czasie pan Adam najpierw pracował w TOSie jako kierownik stacji, nadzorujący pracę 140 mechaników. Później był zatrudniony w wydziale transportu Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu. Miał więc okazję poznać wielu polskich aktorów i reżyserów.
- Najbardziej lubiłem rozmawiać z Sylwestrem Chęcińskim na temat samochodów – dodaje Adam Nosal. To scenarzysta i reżyser filmowy, którego debiutem był film „Historia żółtej ciżemki”. Prawdziwą sławę przyniosła mu trylogia o Kargulu i Pawlaku, czyli „Sami swoi”, „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”.
- Ze Stanisławem Lenartowiczem spotykaliśmy się w stołówce – wymienia pan Adam. - Jednak bywał on małomówny. Ten polski reżyser i scenarzysta jest zaliczany do twórców polskiej szkoły filmowej. Wystarczy wymienić tylko kilka jego filmów tj. „Giuseppe w Warszawie”, „Upiór”, „Pigułki dla Aurelii”, „Spotkania”, „Aktorka”, kręcona w okolicach Wrocławia czy „Czerwone i złote” z muzyką Wojciecha Kilara.
- Najczęściej jednak miałem do czynienia z kierownikami produkcji, z którymi omawialiśmy transport samochodowy do obsługi poszczególnych filmów – mówi pan Adam.
Jak jest teraz?
W porównaniu z czasami młodości państwa Nosalów dzielnica niewiele się zmieniła. Nie można powiedzieć tego samego o ludziach.
- Wydaje mi się, że teraz jest więcej chuligaństwa niż kiedyś – mówi pani Krystyna. - Kilkanaście lat temu nie bałam się wracać z opery na pieszo w nocy. Nikt mnie nie zaczepił. Wiedziałam, że nie stanie mi się krzywda. Nie mogę teraz powiedzieć, żebym była tego taka pewna.
Gdyby istniała możliwość spełniania życzeń, to co chcieliby zmienić w swojej dzielnicy. Pani Krystyna przede wszystkim zwraca uwagę na ruinę, która stoi na ul. Olszewskiego przy bibliotece, która szpeci taką ładną okolicę. Kolejny problem jest fakt, że w obecnym Centrum Okulistycznym było piękne przedszkole z ogrodem. Komitet rodzicielski protestował przeciwko przeniesieniu go bloków, lecz nic nie wskórał. Mimo iż Centrum Okulistyczne cieszy się dobrą sława, to i przedszkolaki powinny mieć dostęp do zabaw na świeżym powietrzu.
Niedawno państwo Nosalowie obchodzili 50 rocznicę ślubu. Były życzenia od wrocławskich samorządowców, prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego i te najserdeczniejsze od rodziny oraz najbliższych. Jaka jest ich recepta na szczęśliwe małżeństwo?
- Przede wszystkim tolerancja – mówi pani Krystyna. - Wzajemne ustępowanie i akceptacja wad zarówno swoich, jak i małżonka.