Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wielka Wyspa
Zakochani w Parku Szczytnickim

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Spotkali się w Parku Szczytnickim. On robił zdjęcia, ona pozowała. W tym roku obchodzili 50 – lecie pożycia małżeńskiego. Widać Park Szczytnicki ma niesamowite właściwości.
Zakochani w Parku Szczytnickim
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Zakochani w Parku Szczytnickim
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Zakochani w Parku Szczytnickim
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Zakochani w Parku Szczytnickim
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Zbliżająca się zima nie nastraja do spacerów. Może jednak historia małżeństwa z Biskupina zachęci naszych czytelników do spędzania, mimo mrozu, czasu na świeżym powietrzu.

Wyścigi majsterkowiczów

- Do Wrocławia przyjechałam na studia w 1957 lub 1958 roku – zaczyna opowieść Krystyna Nosal. - W informatorze na studia znalazłam zapis, że są jeszcze wolne miejsca do studium medycznego, które mieściło się na pl. Grunwaldzkim. Wybrałam wydział elektroradiologii. Gdy wyjeżdżałam z rodzinnych Siedlec, pamiętam jak mój ojciec przestrzegał mnie przed wyjazdem na ziemie odzyskane. Moi krewni obawiali się bowiem, że Niemcy tutaj wrócą i dosłownie „nas potopią w Odrze”.

- Przyjechałem do Wrocławia z Tarnowa – mówi Adam Nosal. - Zajmowałem się techniczną obsługą samochodów i ich kontrolą. Interesowałem się również fotografią, stąd zamiłowanie do robienia zdjęć wyścigów samochodowych, które odbywały się dookoła Wielkiej Wyspy. Fotografie pochodzą z drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Trasa wyścigu prowadziła wokół Stadionu Olimpijskiego, ulicą Mickiewicza i potem dookoła Sępolna. Bandy zrobione były z belek słomy. Najczęściej startowali w nich pasjonaci, którzy sami robili swoje pojazdy, czasami na bazie skody lub wartburga. Głównie brali w nich udział Polacy, lecz i spotykało się kierowców z całego bloku wschodniego. Z pewnością byli tam Czesi i Niemcy z DDR.

Od zdjęcia do randki

Do szkoły pani Krystyna chodziła przez pl. Grunwaldzki. Wokół były ruiny, czasami jeszcze zdarzało się znaleźć wśród nich groby. W ramach działań społecznych wraz z całym rocznikiem sadziła topole na pl. Grunwaldzkim. - Tak naprawdę z radością szliśmy to robić – dodaje. - Teraz jest mi przykro, bo te same drzewa są wycinane, a na ich miejsce pojawiają się jakieś karłowate drzewka. A ja do tych topoli miałam sentyment.

Pewnego dnia, gdy z koleżanką szły na egzamin przez Park Szczytnicki, spotkały dwóch młodzieńców. Pan Adam miał na ramieniu aparat fotograficzny. - Jeden z nich do nas podszedł. Później dowiedziałam się, że był podrywaczem – kontynuuje opowieść pani Krystyna. - Władek powiedział, że spodobałyśmy się bardzo jego koledze, Adamowi, który chciałby nam zrobić zdjęcia. Jego towarzysz sięgnął po aparat i zaczął nas fotografować. W ten sam dzień poprosił mnie jeszcze, żebyśmy się spotkali nazajutrz, a on da mi odbitki.

- Całą noc spędziłem w ciemni – uzupełnia opowieść pan Adam. - Wtedy wywoływanie zdjęć nie było takie łatwe, jak dziś. Ale udało się i spotkaliśmy się ponownie w Parku Szczytnickim na złamanej ławce przy wzgórzu. W sąsiedztwie ławki stał również cokół, na którym kiedyś musiało znajdować się jakieś popiersie. Tak Park Szczytnicki stał się miejscem naszych randek. Miałem wtedy także motor i czasami jeździliśmy koło Wyspy Miłości.

- To był cudowny czas – mówi pani Krystyna. - Mój mąż lubił grać na organkach. Potrafi również zagrać na gitarze, akordeonie i organkach. To niezwykłe, bo nigdy nie uczęszczał do szkół muzycznych. Po prostu ma niesamowity słuch. Często zabierał organki do Parku Szczytnickiego i tam mi grał prywatne koncerty.

Przeprowadzka za przeprowadzką

Ślub zgodnie z tradycją odbył się w mieście panny młodej – Siedlcach. Już podczas nocy poślubnej młodzi małżonkowie wyjechali do Bogatyni, gdyż znaleźli pracę w Turoszowie. W tym czasie płacono tam dwa razy więcej niż gdzie indziej w Polsce. Był to tzw, turoszowski dodatek. Najwyraźniej władze miały problemy ze znalezieniem tam fachowców.

- Wyjechaliśmy z jedną patelnią – opowiada pani Krystyna. - W Turoszowie wtedy potrzebowano fachowców, więc mąż bez problemu dostał pracę w elektrowni. Był majstrem na wydziale samochodowym. Poza tym od razu otrzymaliśmy pokój w hotelu robotniczym. Zaczynaliśmy tam wszystko od zera. Zapracowaliśmy na wszystko co mamy. Jednak mieszkając w Bogatyni zapisaliśmy się na mieszkanie spółdzielcze we Wrocławiu i czekaliśmy. Później była przeprowadzka do Lubina. Mąż otrzymał tam pracę w bazie warsztatów, zajmujących się naprawianiem sprzętu. Był jednym z kierowników.

W Zagłębiu Miedziowym młode małżeństwo dostał z miejsca trzypokojowe mieszkanie, jednak gdy otrzymali informację, że zbudowano ich blok, wrócili do Wrocławia.

Powrót do Biskupin Zdrój

- Gdybym mogła, nigdy bym z Biskupina nie wyjeżdżała – opowiada Krystyna Nosal. - Tak się jednak ułożyło nasze życie. Po oddaniu naszego bloku przy ul. Olszewskiego mogliśmy tu wrócić. Tym razem jednak jechaliśmy ciężarówką, która wiozła nasze rzeczy. Jechaliśmy przez most Grunwaldzki, a potem Zwierzyniecki przez szpalery drzew. Wtedy była jesień, więc liście miały zachwycające kolory. Pomyślałam, że chyba jadę do nieba, bo tak tutaj ślicznie.

Blok przy zajezdni tramwajowej był w momencie przeprowadzki jednym z ostatnich po tej stronie ulicy. Widok z okna mieszkania wychodził wtedy na działki i pola. Teraz widać z niego parking i kolejne bloki. Jednak nie wszystko układało się po myśli małżonków. Były bowiem problemu z umeblowaniem mieszkania. - Aby dostać pralkę, odkupiliśmy od znajomego kupon z Polaru, a i tak trzeba było za nią stać w kolejce przez trzy dni – mówi pani Krystyna. - Do dzisiaj działa. Pierwszy kolorowy telewizor kupiliśmy po 25 latach.

W międzyczasie pani Krystyna skończyła studnia na kierunku rehabilitacji na wrocławskim AWFie. Zajęła się masażami i biomasażami. Do dzisiaj pomaga osobom chorym. Stąd też niektórzy jej pacjenci nazywają tą dzielnicę „Biskupin Zdrój”.

Tutaj na Biskupinie również zastał małżeństwo Nosalów stan wojenny, ogłoszony w niedzielę, 12 grudnia 1980 roku. - Miałam w ten dzień dyżur na pogotowiu w szpitalu na ul. Traugutta – wspomina pani Krystyna. - W okolicy było spokojnie. Pamiętam piękny śnieg. Czekałam na przystanku, żeby pojechać do pracy. Żaden tramwaj jednak nie nadjeżdżał. Postanowiłam więc pójść na pieszo i tylko mocniej zaciągnęłam futrzaną czapkę na uszy. Pojawiła się też obawa, że wybuchła wojna i przecież mogę być w szpitalu pilnie potrzebna. Po drodze starałam się zatrzymać radiowozy, bo przecież musiałam jak najszybciej dotrzeć na dyżur. Żaden z nich nie stanął. Dopiero kierowca auta prywatnego podwiózł mnie kawałek. Na radiologii z tego co pamiętam nie było tego dnia ani jednego pacjenta. Obsługa była wolna. Potem czasami chodziłam oglądać manifestację, ale na samym Biskupinie było według mnie spokojnie przez cały stan wojenny.

O autach w wytwórni

W tym czasie pan Adam najpierw pracował w TOSie jako kierownik stacji, nadzorujący pracę 140 mechaników. Później był zatrudniony w wydziale transportu Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu. Miał więc okazję poznać wielu polskich aktorów i reżyserów.

- Najbardziej lubiłem rozmawiać z Sylwestrem Chęcińskim na temat samochodów – dodaje Adam Nosal. To scenarzysta i reżyser filmowy, którego debiutem był film „Historia żółtej ciżemki”. Prawdziwą sławę przyniosła mu trylogia o Kargulu i Pawlaku, czyli „Sami swoi”, „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”.

- Ze Stanisławem Lenartowiczem spotykaliśmy się w stołówce – wymienia pan Adam. - Jednak bywał on małomówny. Ten polski reżyser i scenarzysta jest zaliczany do twórców polskiej szkoły filmowej. Wystarczy wymienić tylko kilka jego filmów tj. „Giuseppe w Warszawie”, „Upiór”, „Pigułki dla Aurelii”, „Spotkania”, „Aktorka”, kręcona w okolicach Wrocławia czy „Czerwone i złote” z muzyką Wojciecha Kilara.

- Najczęściej jednak miałem do czynienia z kierownikami produkcji, z którymi omawialiśmy transport samochodowy do obsługi poszczególnych filmów – mówi pan Adam.

Jak jest teraz?

W porównaniu z czasami młodości państwa Nosalów dzielnica niewiele się zmieniła. Nie można powiedzieć tego samego o ludziach.

- Wydaje mi się, że teraz jest więcej chuligaństwa niż kiedyś – mówi pani Krystyna. - Kilkanaście lat temu nie bałam się wracać z opery na pieszo w nocy. Nikt mnie nie zaczepił. Wiedziałam, że nie stanie mi się krzywda. Nie mogę teraz powiedzieć, żebym była tego taka pewna.

Gdyby istniała możliwość spełniania życzeń, to co chcieliby zmienić w swojej dzielnicy. Pani Krystyna przede wszystkim zwraca uwagę na ruinę, która stoi na ul. Olszewskiego przy bibliotece, która szpeci taką ładną okolicę. Kolejny problem jest fakt, że w obecnym Centrum Okulistycznym było piękne przedszkole z ogrodem. Komitet rodzicielski protestował przeciwko przeniesieniu go bloków, lecz nic nie wskórał. Mimo iż Centrum Okulistyczne cieszy się dobrą sława, to i przedszkolaki powinny mieć dostęp do zabaw na świeżym powietrzu.

Niedawno państwo Nosalowie obchodzili 50 rocznicę ślubu. Były życzenia od wrocławskich samorządowców, prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego i te najserdeczniejsze od rodziny oraz najbliższych. Jaka jest ich recepta na szczęśliwe małżeństwo?

- Przede wszystkim tolerancja – mówi pani Krystyna. - Wzajemne ustępowanie i akceptacja wad zarówno swoich, jak i małżonka.


aw



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl